Z całego serca
Katarzyna Leżeńska • Ewa Millies-Lacroix
Prószyński i S-ka
wrzesień 2006
Gruner+Jahr
styczeń 2006
Prószyński i S-ka
październik 2004
Fragment 1
Rozdział pierwszy
Niedziela, 15 maja 200...
– Mamusiu! A moje loki?
– Jeszcze chwileczkę, córeńko!
Półprzytomna Małgorzata nakrywa głowę poduszką. Nic z tego. Maja, która od dobrej godziny paraduje po domu w majtkach z różowym napisem "Happy day", nie ma zamiaru odpuścić. Przecież kolejne dni tygodnia zaczyna od "jeszcze chwileczkę" i jakoś nie zdarzyło się, by ta błagalna formuła uratowała ją przed porannym szykowaniem się do szkoły.
– Mamusiu – woła Maja, bezceremonialnie zrywając poduszkę. – Babcia powiedziała, że muszę mieć loki!
– Loki? – Małgorzata podnosi się w popłochu. – O Boże!
Całkowicie już rozbudzona walczy z rękawami szlafroka. W pośpiechu ściele łóżko, odsłania okno, biegnie do szafy, trzaska szufladami komody.
Sypialnię, czy też raczej wędrujące biuro Małgorzaty zalegają szpargały i niedoczytane czasopisma z jakichś dwóch tygodni. Niedopałki papierosów zdają się wychodzić z popielniczki. Z ciuchów poniewierających się na krzesłach i komodzie można uzyskać trzydniowy mniej więcej przegląd garderoby właścicielki. Nic dziwnego, przez te ostatnie dni wpadała do domu jak po ogień. Ojciec Małgorzaty w takich sytuacjach mawiał: "Trudno, jestem inżynierem, nie sprzątaczką". No tak, ale ojciec nie jest niczyją żoną.
– Która godzina? – pyta Małgorzata zawartość swojej szuflady z bielizną.
– Późna – odpowiada umiarkowanie uprzejmie Artur, wchodząc do sypialni. – Za chwilę przyjdzie babcia.
– Twoja matka? – Małgorzata zastyga z parą białych majtek w ręku. Szkoda, że bez krzepiącego napisu. – Przecież jesteśmy umówieni pod kościołem.
– Ktoś musi to wszystko ogarnąć. – Zirytowany Artur zaczyna zbierać rozrzucone po pokoju papiery. – Żeby nawet dzisiaj nie można było tu nikogo zaprosić!
– Szykujesz komunijną fetę w naszej sypialni? Nie wiedziałam. Zaprosiłam wszystkich do restauracji – rzuca Małgorzata już z łazienki.
Ciekawe, myśli, jak niektórzy mężczyźni radziliby sobie w nerwowych sytuacjach, gdyby nie radosna świadomość, że w każdej chwili mogą dokopać żonie? Cóż, może po prostu obgryzaliby paznokcie albo oddawali się medytacji. Dlaczego Artur nie mógłby czasami spokojnie poleżeć i pomyśleć? Oczywiście w tych rzadkich chwilach, kiedy zdarza mu się bywać w domu.
Maja przybiega z sukienką, która od piątku wisiała na honorowym miejscu w jej pokoju. Po chwili obie – matka i córka – stają przed lustrem w przedpokoju: Małgorzata w szlafroku, Maja w białej, eleganckiej, skromnej sukience. Dziewczynka z uwagą przygląda się swojej fryzurce i sprawnym ruchom matki. W końcu Małgorzata odkłada szczotkę i odsłania Maję.
Życzenia z całego serca
Tak wiele było między nami już
A jeszcze tyle ma się zdarzyć
Jest jedna droga, którą warto pójść
Spojrzenia Twoje – drogowskazy
Z całego serca życzę Ci
Spełnienia marzeń najskrytszych
Jest tyle piękna w słowie mym
Tyle barw, nagłych tęcz i słodyczy
Z całego serca życzę Ci
Uśmiechów Słońca na twarzy
I jak najwięcej jasnych chwil
W rozmowach wszystkich naszych
Nie pytaj dokąd nas prowadzi czas
Nie próbuj drogi naszej nazwać
Żyjemy chwilą, która dla nas trwa
Tak zapisane było w gwiazdach
Z całego serca życzę Ci
Spełnienia marzeń najskrytszych
Jest tyle piękna w słowie mym
Tyle barw, nagłych tęcz i słodyczy
Z całego serca życzę Ci
Uśmiechów słońca na twarzy
I jak najwięcej jasnych chwil
W rozmowach wszystkich naszych
Tekst: Andrzej Jastrzębiec-Kozłowski
Muzyka: Andrzej Zieliński
Wykonanie: Skaldowie
– No, pokaż się tatusiowi.
– Popatrz tatusiu – prosi Maja, wykręcając się na wszystkie strony.
Artur kuca przy dziewczynce.
– Wyglądasz prawie jak panna młoda – oświadcza uroczyście.
– Jak mama? Prawda? – Maja rośnie z dumy o dobry centymetr. – Jak mama, jak się z nią żeniłeś?
Artur robi taką minę jakby Maja przypomniała mu o ostatniej gastroskopii. Wchodzi do kuchni i włącza radio. Może trochę za głośno. Małgorzata zamyka za sobą z trzaskiem drzwi łazienki. W takich chwilach miewa ochotę na majtki z napisem "Ręce precz!".
– Mamusiu – woła Maja, otwierając drzwi. – Ale co z lokami?
– Zaczekaj, kochanie – mówi, nie odwracając się, Małgorzata, bardzo zajęta regulowaniem prysznica.
Szum płynącej wody nie pozwala jej usłyszeć, że radio, głosem młodziutkiej Maryli, proponuje jej właśnie: "Małgośka, tańcz i pij, a z niego sobie kpij". Pewnie i tak by nie posłuchała. Nie chce się zastanawiać, czy Artur jest wart jednej łzy. Woli uśmiechnąć się do wspomnienia Małgośki w niegustownej koronkowej ślubnej sukience z makijażem starannie kryjącym największy pryszcz świata na środku czoła. I chłopaka w źle dopasowanym garniturze, który w Urzędzie Stanu Cywilnego wyrwał sobie podszewkę w kieszeni, szukając w niej pudełeczka z obrączkami, leżącego spokojnie na kuchennym stole w domu jego matki. No i może jeszcze znużonego urzędnika, który spokojnie czekał, aż oboje przestaną nerwowo chichotać i będą w stanie wypowiedzieć stosowne formuły, wymieniając pożyczone obrączki. Oj, głupia ty, głupia ty.
Nic to. Ta tragicznie niewyspana kobieta w lustrze to nikt inny jak głupia ty! Wsadź ją pod prysznic i jazda! Przeżyjesz jeszcze dzień bez godziny szczerości z własnym mężem. Może on naprawdę nie zdaje sobie sprawy z tego, że ostatni raz rozmawialiście spokojnie podczas Sylwestra.
W cichnące tony piosenki i odgłosy łazienkowej krzątaniny wdziera się przenikliwy dźwięk dzwonka. Artur śpieszy do drzwi.
– Maja! Babcia przyszła.
Ale w drzwiach stoi zakłopotany chudy młodzieniec z plikiem papierów pod pachą.
– Dzień dobry – bąka nieco przestraszony.
– Gośka! Do ciebie! – Artur odwraca się od drzwi, a mijając Małgorzatę, ostentacyjnie wznosi oczy do nieba.
– Jacek? – uśmiecha się Małgorzata już uczesana i umalowana, o ile można tak określić niedbałe pociągnięcie rzęs tuszem. – Stało się coś?
– Wszystko w porządku. Nie mogliśmy wczoraj podpisać żadnej umowy, a chłopaki dzisiaj wyjeżdżają. Wiesz, ile to potem trwa w księgowości.
– Dawaj. Jak koncert?
– Świetnie! Zbity tłum przyszedł. Myślimy o stałym cyklu.
Małgorzata przysiada na skrzyni z butami. Sprawnie przegląda plik dokumentów i zaczyna podpisywać.
– Lepiej myślcie, od kogo wyciągnąć na to jakąś sensowną kasę – rzuca, nie odrywając oczu od umów – Przyjmuję w przedpokoju, sorry, mamy dzisiaj komunię Mai. Gotowe.
Oddaje dokumenty Jackowi mruczącemu niezborne przeprosiny.
Na dźwięk zamykających się drzwi Artur wygląda z kuchni
– Może jeszcze w kościele będą cię szukać? – rzuca napastliwie. – O co niby chodzi? Twój dom kultury chcą przerobić na parking?
– Artur, to trwało trzy minuty. – Głos Małgorzaty brzmi już pewnie i spokojnie. – Nie ja od początku roku krążę między delegacjami, a nadgodzinami...
– Nie zaczynaj... – Artur nadyma się bojowo, ale znowu słychać dzwonek.
Matka Artura naciska klamkę nim ktokolwiek zdąży podejść do drzwi. Wkracza cała w lokach i falbanach z szeleszczącym foliowym pokrowcem na białej sukience komunijnej w jednej ręce i blachą ciasta w drugiej. No tak. Przecież ktoś musi to wszystko ogarnąć.
– Dzień dobry mamo – Małgorzata bezwiednie poprawia poły szlafroka.
– Jak to? Jeszcze niegotowa? – Nie czekając na odpowiedź Małgorzaty, teściowa oddaje synowi blachę i zwraca się do wnuczki: – Jak tam, córeczko? Babcia przyniosła ci sukieneczkę jak marzenie.
– Ja już mam sukienkę, babciu – Maja dumnie wypina brzuch.
– Zamierzacie posłać ją do komunii w tym gieźle? – pyta teściowa dramatycznie. – Jeszcze z tymi ulizanymi włoskami?
– Ale babciu! – broda Mai zaczyna trząść się niebezpiecznie.
– Mamo – wkracza Małgorzata, siląc się na spokój – to bardzo elegancka i oryginalna sukienka.
Teściowa jednym ruchem wyciąga z folii bufiasto-falbaniastą koronkową sukienkę z sercem wyhaftowanym perełkami na piersi.
– Oryginalna? – prycha. – Ty sobie możesz być oryginalna, a do Komunii Świętej idzie się tak jak wszyscy. – Ostentacyjnie odwraca się tyłem do Małgorzaty. – Przymierz, córeczko, będziesz wyglądała jak Królewna Śnieżka.
Maja posłusznie zaczyna zdejmować sukienkę, którą ma na sobie.
– Mamusiu, zobacz jaka piękna! Ile ma halek! Zupełnie jak Olgi i Agaty, mamusiu!
Małgorzata jest wściekła na teściową, ale równocześnie dusi się ze śmiechu.
Skąd ona to wytrzasnęła? Chowała te falbany przez trzydzieści lat w szafie z naftaliną? Odganiała po nocach mole, żeby arcydzieło z Różyckiego wytrzymało próbę czasu? Mocny nylon i masowa robota bab z Ząbkowskiej, szyjących majowe suknie, które rencistki chałupniczki haftowały później po nocach...
Matka Artura spędziła na najsłynniejszym bazarze demoludów ze dwadzieścia lat, babcia królowała tam od powojnia do Solidarności. Jeśli coś po bazarze w rodzinie Rusznikowskich pozostało, to na pewno gust: świnki, omegi, bluzki bucle, peruki, te wszystkie prezenty od serca, którymi matka Artura straszyła ją na początku ich znajomości.
Może to jeszcze jakieś bazarowe koneksje? Małgorzata uśmiecha się, wyobrażając sobie teściową buszującą w komunijnych kreacjach. Ale to chyba niemożliwe, żeby w dwudziestym pierwszym wieku ktoś jeszcze szył coś takiego...
Historia lubi się powtarzać. Szczególnie wtedy, kiedy dla świętego spokoju, nie robimy nic, by temu zapobiec. Wśród nostalgicznych ślubnych wspomnień jest przecież i dzień przed urzędowym tak, kiedy okazało się, że w stroju, który Małgorzata sobie wymyśliła, "może co najwyżej iść na dyskotekę, a do ślubu idzie się jak wszyscy". Czyli w koronkach od stóp do głów. Może gdyby żyła jej matka... A tak, za całe wsparcie miała ojca, który jak zwykle machnął ręką na babskie fanaberie.
Dzisiaj nie ma przy niej nawet jego. Jest tylko amerykańska kartka z melodyjką, życzeniami i studolarowym banknotem. I kolejna, najpiękniejsza w świecie, bazarowa kreacja. Dlatego jedyne, co może w tej sytuacji zrobić Małgorzata, to zająć się sobą. A przede wszystkim ubrać się. W to, co chce. Po dziewięciu latach, hm, chyba można to nazwać postępem.
Małgorzata uśmiecha się do swego odbicia w lustrze. W tym momencie do pokoju wkracza triumfalnie matka Artura z Mają. Oczywiście w lokach i falbankach.
– My – gotowe.
Rozpromieniona Maja podbiega do mamy i łapie ją za rękę. Małgorzata uśmiecha się i całuje córeczkę. Może rzeczywiście dla niej najważniejsze jest to, żeby sukienka była taka jak Olgi i Agaty. Ale na kim wzoruje się babcia? Wygląda na to, że też na Królewnie Śnieżce.
Nie puszczając już małej łapki, sięga po swoją codzienną czarną torebkę typu "bardzo atletyczna listonoszka".
– To ruszamy, księżniczki i królewny – Artur puszcza je przed sobą – Księżniczka czy królewna? – zwraca się dwornie do córki.
– Królewna, jestem pewna! – odpowiada dumnie Maja.
– Małgorzato! – Teściowa zatrzymuje się w drzwiach. – Z taką torebką?
Małgorzata sztywnieje, ale po chwili zaczyna się śmiać. Pośpiesznie przerzuca część zawartości przepastnej torby do jasnej mniejszej torebki, której cena do dziś przyprawia ją o kołatanie serca.
– Kogo w końcu zaprosiliście? – pyta teściowa, zwracając się do syna
Ciekawe, kogo też zaprosiliśmy, myśli Małgorzata.
– No, właściwie to Małgosia... – bąka Artur zakłopotany.
– Nas czworo, babcia Marysia... – włącza się Małgorzata, bez wielkiej nadziei, że Artur doceni ten gest. Raczej uzna go za oczywistość i przy kolejnym rozmówcy okaże się, że to on wszystkich zapraszał do restauracji, której nazwy rzecz jasna jeszcze nie zna, ale się dowie. Żona, w naiwności, którą tylko ona uważa za wielkoduszność, zaraz sama mu to powie.
– Twój ojciec, oczywiście, nie przyjechał?
– Oczywiście nie przyjechał – odpowiada Małgorzata zgodnie z prawdą.
Msza komunijna zaczyna się z kilkunastominutowym opóźnieniem. Ćwiczone przez cały ubiegły tydzień uroczyste wejście do kościoła okazało się zadaniem przekraczającym siły setki wystrojonych i podekscytowanych ośmiolatków. W końcu katechetkom udało się prośbami i groźbami uzyskać coś w rodzaju zwartej kolumny. Z trudem uformowany pochód natknął się u wejścia na ścianę rodziców z kamerami, aparatami cyfrowymi, idiotkamerami i wszelkim innym sprzętem utrwalającym wiekopomną chwilę. Dopiero zdecydowane polecenie proboszcza spowodowało, że rodzice rozstąpili się, dopuszczając dzieci do sektora wyznaczonego na środku kościoła.
– Masz aparat? – pyta Artur nerwowo.
Małgorzata dotyka skroni. Próbuje rozmasować pulsującą żyłkę.
– Nie. Na zebraniu rodzice ustalili, że zdjęcia w kościele będzie robił tylko opłacony fotograf.
– To dlaczego wszyscy mają?
– Artur, litości!
Małgorzata rozgląda się niespokojnie. Zaczyna szarpać kołnierzyk białej bluzki. Niepotrzebnie. Już jest rozpięty.
– Muszę wyjść – szepcze.
– Jak to "wyjść"?
– Muszę... Zaraz wrócę.
– Gdzie się będziesz pchała! – Ludzie stojący obok nich zaczynają sykać. – Że też z tobą zawsze się musi coś dziać!
– Artur, źle się czuję – Małgorzata z trudem hamuje szczerą chęć rozpłakania się w głos. – Stój tu, bo się wszyscy pogubimy. Stój tutaj.
Rusza ku wyjściu. Przez chwilę waha się, ale coś w jej bladej twarzy sprawia, że mimo ścisku, ludzie rozstępują się bez problemu. W uszach narasta jej jakiś okropny szum czy może raczej stukot, a żołądek zaciska się w twardy supeł. Próbuje przełknąć ślinę.
W końcu wydostaje się z kościoła na pusty dziedziniec. Czuje kroplisty pot na czole, ale jest jej zimno, nie – gorąco. Rozpina żakiet i szybkim krokiem przechodzi przez bramę. Siada ciężko na murku okalającym kościelny dziedziniec od strony ulicy. Oddycha głęboko. Machinalnie sięga po papierosa. Wyjmuje paczkę. Pustą. Musiały wypaść. Zaczyna niecierpliwie przeszukiwać torebkę. Znowu dotyka skroni nerwowym ruchem.
Copyright © Katarzyna Leżeńska 2005–2024