Pytania i odpowiedzi
Prószyński i S-ka
marzec 2011
Prószyński i S-ka
seria Duże Litery
sierpnień 2008
Prószyński i S-ka
styczen 2008
Prószyński i S-ka
wrzesień 2006
Gruner+Jahr
seria Literatura na Obcasach
listopad 2006
Prószyński i S-ka
lipiec 2005
Prószyński i S-ka
wrzesień 2006
Gruner+Jahr
seria Literatura na Obcasach
wrzesień 2005
Prószyński i S-ka
styczeń 2005
Prószyński i S-ka
wrzesień 2006
Gruner+Jahr
seria Literatura na Obcasach
styczeń 2006
Prószyński i S-ka
październik 2004
Skąd czerpiesz pomysły do książek?
Nie mam niestety tajnego magazynu tematów i wątków, do którego sięgam w razie potrzeby. Nie odczuwam też potrzeby portretowania własnego życia. Zazdroszczę np. Monice Szwai, że jako wieloletnia dziennikarka sama w sobie jest takim skarbczykiem historii, anegdot i opowieści. Ja muszę szukać dalej i z większym trudem.
Czasami inspiracją dla książki jest pojedyncze zdarzenie – nieważne, zasłyszane czy doświadczone. Pamiętacie scenę z "Marianny", w której Piotr Łącki informuje bohaterkę o tym, że odchodzi, po czym… odchodzi do swego nowego domu, który szykował od pół roku? Wiele lat przedtem usłyszałam historię rodzinną, z której zapamiętałam tylko jeden szczegół – scenę, w której żona informuję swego męża, że odchodzi, po czym wstaje od stołu, bierze torebkę i… odchodzi. Nie znamy mechanizmów własnej ani niczyjej pamięci. Nie wiem, dlaczego z całej skomplikowanej i długiej opowieści o ludziach, których na oczy nie widziałam, zapamiętałam właśnie tę scenę. Od niej zaczęła się książka "Ależ Marianno!"
Inaczej było ze "Studnią życzeń". Początkowo chciałam napisać po prostu opowieść o moich pradziadkach: Rozalii i Józefie Choroszkiewiczach z Narwi. A także o ich dzieciach: Ziutce, Mani i Gienku. Bardzo szybko okazało się, że prawdziwa historia rodzinna nie ma w sobie aż takiej energii, by ponieść mnie przez opowieść dłuższą niż nowela. Nie dlatego, że nic w niej się nie wydarzyło, ale dlatego, że kontrastowanie charakterów i wyostrzanie postaci w konstrukcji powieści to jedno, a naginanie autentycznych zdarzeń i – tak czy inaczej – urażanie uczuć rodziny to drugie. Wiem, ile wielkich i całkiem małych powieści powstało z zamysłu napisania "całej prawdy" o własnej rodzinie, ale ja akurat nie czułam w sobie nigdy takiej potrzeby.
Dlatego narodziny Rozalki i Juli Hordyńskich trwały prawie pięć lat. Ze skrawków zdarzeń, przedmiotów i miejsc, z autentycznej historii mojej rodziny wykroiłam i uszyłam całkowicie fikcyjne bohaterki.
Czy znasz całą historię, którą chcesz opowiedzieć, zanim zaczniesz pisać pierwsze słowa książki?
Siadam do pisania w przekonaniu, że znam całą historię. Co więcej, zanim napiszę cokolwiek, ćwiczę przebieg fabuły na niezliczonych "drabinkach" – zatem wiem, co się wydarzy.
Ale pisanie powieści, to nie tylko opowiadanie zdarzeń, to również – a może przede wszystkim – snucie niezliczonych relacji pomiędzy bohaterami, nadawanie każdej postaci na tyle indywidualnych cech, by czytelnik nie tracił orientacji, oglądanie bohatera z każdej strony, kreowanie nie tylko jego zachowań, ale w równym stopniu cech charakteru, cech fizycznych, jego pamięci, jego wspomnień, słowem tego wszystkiego, co sprawia, że w danej sytuacji człowiek zachowuje się tak a nie inaczej.
Tu zdarzają się niespodzianki. Bywa, że postać wymyślona jako poboczna wyrasta na ważnego bohatera – tak było z Dominiką i Piotrem Hordyńskimi w "Studni życzeń" oraz Kaliną w "Sądach i osądach". Zdarzają się postaci, które wyskakują jak diabeł z pudełka, nieplanowane, a – jak się okazuje – potrzebne. Pamiętacie Winicjusza Ziębę? Nie myślałam o nim, planując perypetie Michała Lipińskiego, ale wątek w "Ależ Marianno!", którego jest bohaterem, to autentyczna historia. Żeby było śmieszniej, któryś z krytyków, recenzując książkę, wspomniał tę postać i zarzucił mi, że zmyślam i że nie mam pojęcia, jak działają wielkie firmy. Być może nie wiem, jak one działają, ale historię ambitnego chłopca w nienagannym garniturze znam z autopsji.
Czy piszesz historię po kolei, od pierwszego rozdziału do ostatniego?
Staram się. Bywa jednak, że utykam w jakimś miejscu, długo buksuję, próbuję w te i we w te. I nic. Wtedy albo odpuszczam i przez jakiś czas zajmuję się czymś innym, albo zaczynam pisać kolejny rozdział – ponieważ znam historię, którą opowiadam, na ogół wiem, co ma się w nim wydarzyć.
Jak długo zajmuje ci pisanie książki?
Samo pisanie – mniej więcej cztery miesiące; tyle trwa zwykle "faza ostra", kiedy oganiam się od spraw domowych i innych, usiłując (z różnym skutkiem) zajmować się tylko pisaniem. Drugie tyle, albo i dłużej, trwa poprawianie, dopisywanie, zmienianie. Ale "pisanie książki" to nie tylko ślęczenie nad kartką papieru czy klawiaturą. Historia rodzi się – wolniej lub szybciej – pośród tysięcy bieżących spraw i zdarzeń. Buduje się "w głowie" na długo przed tym, nim zostanie ubrana w słowa i zapisana na papierze.
Wiem, że są pisarze, którzy potrzebują osobności, skupienia, wyciszenia, by pracować. Być może ja też do nich należę, ale w tej fazie mojego życia (dorastający syn, praca, obowiązki domowe i rodzinne) mam nikłe szanse, by to sprawdzić).
Czy zdarza się, że musisz przerabiać gotowe fragmenty, bo bohaterowie w trakcie pisania zmienili się, mają inną przeszłość albo inny charakter?
Tak. Najczęściej chodzi o jakiś element biografii bohatera, który pojawia się w trakcie pisania. Okazuje się wtedy, że powinien on albo pojawić się wcześniej, albo też wcześniej – w więcej niż jednym epizodzie – dawać o sobie znać jakimś rodzajem zachowań. Otwiera to możliwość wyjaśnienia tych zachowań czy postaw. Tak było z wypadkiem drogowym, w którym zginęli rodzice Agaty Weber w "Sądach i osądach".
Czasami taki dopisany element biografii któregoś z bohaterów sprawia, że otwiera się lub rozwija nowy wątek. Tak było z historią rodziców Filipa Webera, która rozrastała się i obrastała w szczegóły, by – pozornie mimochodem – doprowadzić do wyjaśnienia, jak wiele Filip poświęcił, by jego żona mogła zrealizować swoje plany zawodowe.
Czy zdarza się, że napisałaś książkę, a nie masz dla niej pomysłu na zamknięcie?
I tak, i nie. Wszystkie moje książki w fazie roboczej mają zakończenia, ale jakoś tak się składa, że za każdym razem pierwsi (bardzo życzliwi) czytelnicy kończą lekturę pytaniem: "No świetnie, ale jak to się wszystko skończy?".
Wygląda więc na to, że mam trudności z mocnymi, jednoznacznymi zakończeniami. Może dlatego, że nie odpowiada mi przeniesiona z produkcji telewizyjnych maniera mechanicznego zamykania wszystkich wątków tak, by nawet najgłupszy widz miał szansę zorientować się, że to już finał... Z drugiej strony, otwarte zakończenia też bywają pułapką – wielu czytelników odbiera je jako zapowiedź dalszego ciągu. Nie lubię dalszych ciągów! No, może z wyjątkiem "Trylogii", "Jeżycjady" i "Muminków".
Czy w trakcie pisania książki zdarza ci się zły dzień i pustka w głowie?
Oczywiście. Nie jestem maszyną do pisania i trochę nie wierzę w opowieści w rodzaju: "Dzień zaczynam od dwudziestu stron". Zdarza się, że siadami do pisania – jak mi się zdaje – z jasnym planem, po czym po kilku akapitach dochodzę do wniosku, że ciągnę coś na siłę albo tak skręciłam w bok, iż wylądowałam tam, gdzie wcale się nie wybierałam. Niekiedy z dawna zaplanowana rozmowa bohaterów brzmi tak fałszywie, że szkoda czasu i sił na jej poprawianie. Staram się nie upierać i nie ślęczeć nad klawiaturą, jeśli pisanie nie dodaje mi energii, a tylko ją odbiera. Podejmuję najróżniejsze działania zastępcze: wychodzę z psem, spotykam się z przyjaciółmi, sprzątam. Czasami pomaga.
W ostrej fazie pisania, piszę właściwie bez przerwy, również wtedy, kiedy nie siedzę nad kartką albo przed ekranem. Piszę "w głowie", zapisuję – czasami pojedyncze sformułowania, czasem całe sceny – na czymkolwiek, w ostateczności w telefonie. Zdarzało mi się nieraz wysiadać z metra na przypadkowej stacji, żeby zapisać coś, o czym wiem – już się o tym wielokrotnie boleśnie przekonałam – że zniknie, umknie, jeśli poczekam z zapisaniem do stacji docelowej. Regularnie też zdarza mi się w tej fazie zrywać z łóżka w środku nocy albo o świcie, by zapisać to właściwe sformułowanie, tę najlepszą ripostę – choć bywa, że w środku dnia nie wydaje się już taka celna i oryginalna.
Czy zdarzało ci się jednocześnie pracować nad dwiema książkami?
Na ogół pracuję nad więcej niż jedną książką, z tego prostego powodu, że zarabiam jako redaktor książek. Zdarza się, że z niechęcią i ociąganiem odrywam się od własnego tekstu, by wejść w cudze słowa i cudzą fabułę, bywa jednak i tak, że znużona buksowaniem w jakiejś ślepej uliczce z przyjemnością zajmuję się cudzym tekstem.
Kiedy jestem bardzo skoncentrowana na własnym pisaniu, staram się nie czytać tekstów, o których wiem, że mogą zrobić na mnie duże wrażenie, uwieść mnie czy zainfekować inną melodią, innym językiem. Z drugiej strony – jako redaktor, muszę bardzo uważać, by nie narzucać cudzym tekstom własnej melodii i języka.
Nigdy dotąd nie pisałam więcej niż jednej książki jednocześnie. Chyba że w takim sensie, że jedną pisałam, a druga gdzieś tam sobie kiełkowała w tyle głowy.
Katarzyna Leżeńska
Copyright © Katarzyna Leżeńska 2005–2024