Studnia życzeń
POWIEŚĆ
Katarzyna Leżeńska
FRAGMENT 5 (lato 1938)
Prószyński i S-ka
lipiec 2005
Gruner+Jahr
listopad 2006
Prószyński i S-ka
wersja audio
kwiecień 2010
W sobotę około południa, kiedy dało się już wejść do wietrzonej od poprzedniego wieczoru przechowalni, Rozalia wkroczyła z wiadrem zlasowanego wapna i szczotką na długim kiju, którą tak jak w ubiegłych latach przerobiła na pędzel. Ubrana w najgorszą spódnicę, bluzkę, która już dawno powinna była pójść na szmaty, i rozpadające się gumiaki ojca, prezentowała się naprawdę bojowo. Dopiero w połowie szczytowej ściany przypomniała sobie szeroki ruch, który pozwalał zostawić większość wapna na ścianie, a nie na spódnicy, głowie i reszcie – ostatecznie robiła to tylko raz do roku. Gdy poczuła, że dochodzi do wprawy, do przechowalni wpadła zdyszana matka.
– Biegnij do domu się ogarnąć! – zawołała od progu.
– Co się stało? – mruknęła Rozalia, nie przerywając pracy.
– Młody Rusiłowicz przyjechał. Ojciec ma go zatrzymać na ganku. Na szczęście musiał po drodze najechać na jakiegoś hacela czy coś, bo z daleka zobaczyłam go, jak się wlecze z tym swoim rowerem.
– Przyjechał na rowerze? – zapytała oszołomiona Rozalia, jakby to była w tej chwili najbardziej paląca kwestia.
– Właściwie to przyszedł z rowerem – uściśliła Katarzyna, palnęła się w czoło i niemal wyrwała Rozalii z rąk jej pomysłowe narzędzie. – Do chałupy, myj się, przebieraj. Ja to potem raz-dwa dokończę.
Rozalia drgnęła (od czasów głębokiego dzieciństwa nie zdarzyło się, żeby matka kończyła za nią pracę) i wreszcie rzuciła się biegiem do kuchennego wejścia, zataczając się w gumiakach za dużych o dobrych parę numerów. Przy jej pechu powinna w tej chwili stanąć oko w oko z aż nadto oczekiwanym gościem. Na szczęście ojciec na ganku czuwał i słysząc szuranie w sionce, bohatersko zagadnął nieszczęsnego Szymona o wojnę w Hiszpanii.
"Studni życzeń"
w wersji audio (mp3),
czyta Magdalena Wójcik:
• fragment 1
• fragment 2
• fragment 3
Pech Rozalii nie zawracał sobie głowy jej strojem i wyglądem. Pech Rozalii spokojnie czekał w kuchni pod postacią Juli, która dopinała właśnie wyjściową sukienkę.
– Widziałaś? – spytała półgłosem, aż krztusząc się z radości.
– Co? – rzuciła Rozalia obojętnie, w pośpiechu rozchlapując wodę z dzbanka na pół kuchni, choć potrzebowała jej teraz tylko w miednicy.
– Wiedziałam, że po mnie przyjedzie! – szeptała gorączkowo Jula. – Wiedziałam! Boże, jak ja wyglądam!
Rozalia poczuła się tak, jakby właśnie zanurzyła twarz we wrzątku, choć z całą pewnością nalewała do miednicy tylko zimną wodę. Powoli wytarła twarz lnianą ścierką.
– Kto po ciebie przyjechał? – zapytała martwym głosem.
– Jak to kto? Szymon Rusiłowicz, najwspanialszy mężczyzna na świecie, przecież ci opowiadałam. Wiedziałam, że nie uda mu się o mnie zapomnieć!
– Wydawało mi się, że najwspanialszym mężczyzną na świecie jest Grisza Trofimczuk – odezwała się matka, wchodząc do kuchni. – Czyż nie, szczęśliwa narzeczono?
Jula uważnie przyjrzała się swemu odbiciu w lusterku, które służyło ojcu do golenia.
– Grisza nie zając, nie ucieknie – oznajmiła.
Rozalia spokojnie odłożyła ścierkę i usiadła ciężko obok miednicy. Może by i chciała coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów.
– Czy ja cię dobrze zrozumiałam? – wyręczyła ją matka. – Odbiłaś narzeczonego przyjaciółce, jesteś po trzeciej zapowiedzi, a teraz wyrzucisz go jak połamaną zabawkę, bo ci się wydaje, że znalazłaś coś lepszego?
– Oj, mamo, czemuż nie sięgać po lepsze, skoro samo wchodzi w ręce? – odpowiedziała Jula, jakby to było oczywiste.
– Bo nie da rady mieć wszystkiego – odezwała się Rozalia przez zaciśnięte zęby.
– Ty na pewno nie dasz rady, ale ja jestem, siostro, z innej gliny. Ja jestem stworzona do szczęścia – rzuciła Jula lekko, odłożyła lusterko i wreszcie dostrzegła spojrzenie matki i wyraz twarzy siostry. – No co takiego? Znowu coś źle powiedziałam?
Podobno słowa to tylko słowa i nijak się mają do czynów. Podobno nikt jeszcze nie zmienił świata samym gadaniem. Bywają jednak sytuacje, kiedy słowa – nieważkie, niewinne na pozór – działają jak ukryty podziemny wstrząs. W tym samym miejscu, w którym jeszcze chwilę wcześniej biegła wspólna droga, otwiera się głęboka, ziejąca przepaść. Można jeszcze przerzucać liny, można nawet budować mosty, ale nad przepaścią, która już nie zniknie.
Rozalia odruchowo podwinęła nogi, by nie ześliznąć się w rozwierającą się z trzaskiem głębię, która nieodwołalnie oddzielała ją od młodszej siostry.
Katarzyna postąpiła w głąb kuchni i tonem, jaki porzuciła parę dobrych lat temu, powiedziała:
– Jula, do obrazu. Akt skruchy i koronka różańca. Już.
– Co mama? – zdziwiła się Jula, która doskonale pamiętała ten ton, ale jak świat światem zwracano się nim tylko do Rozalii.
– Już – powtórzyła Katarzyna tak blada, że Rozalia przestraszyła się nie na żarty.
– Rozalka, co się dzieje? Ile mam jeszcze robić idiotę z siebie i tego człowieka? – zdenerwowany Piotr wpadł z deszczu pod rynnę. – Kasiu, co z tobą? Co się stało?
Katarzyna tylko pokręciła głową.
– Mama nie pozwala mi się spotkać z Szymonem – poskarżyła się Jula płaczliwie.
– I słusznie. Przecież on nie do ciebie przyjechał – powiedział ojciec, nie zaszczycając osłupiałej Juli nawet jednym spojrzeniem. – Ty zajmiesz się matką, bo wygląda jak śmierć, a ty – zwrócił się do Rozalii, nadal siedzącej nieruchomo – chodź. Dobrze, że chociaż twarz przemyłaś. Jak mu się podobasz, to w każdym stroju.
– Nie, nie, za dwie minuty będę gotowa. Słowo – ocknęła się w końcu Rozalia i wybiegła z kuchni, by wreszcie zająć się swoim życiem.
Nie słuchała nawet stłumionych odgłosów gwałtownej dyskusji Juli z matką. Nie zastanawiała się nad swoimi uczuciami wobec siostry. To wszystko mogło w końcu poczekać.
Wskoczyła w pierwszą z brzegu sukienkę, omal się przy tym nie przewracając, wybiegła, zawróciła, bo w progu potknęła się o własne nogi w gumiakach, założyła pantofle na gołe nogi i wreszcie dotarła na ganek.
– Dzień dobry – powiedziała zdyszana, ale uśmiechnięta.
– Cieszę się, że cię widzę – odpowiedział Szymon, przyglądając jej się z zainteresowaniem. – Specjalnie się tak umalowałaś?
Rozalia wybałuszyła oczy, po czym spojrzała w dół. Cóż, dłonie miała prawie czyste, ale reszta rąk wyzierających z krótkich bufek pokryta była nieregularnymi białymi smugami. Podobnie dekolt, choć tego na szczęście nie mogła zobaczyć.
– Tak – odparła z poważną miną. – Specjalnie na twoją cześć.
– Jestem zaszczycony. – Szymon skłonił się lekko i podał jej ramię. – Przejdźmy się.
– Ale gdzie?
– Na koniec świata.
– Jeśli tam, to chętnie – odpowiedziała Rozalia i niedbałym ruchem ściągnęła z włosów roboczą chustkę, o której na śmierć zapomniała.
Copyright © Katarzyna Leżeńska 2005–2024