www.lezenska.pl   

Kamień w sercu

Katarzyna Leżeńska

FRAGMENT RODZIAŁU DRUGIEGO

Na jedynym zdjęciu z liceum, jakiego udało mi się nie zgubić podczas przeprowadzek, stoimy całą klasą przed głównym wejściem do szkoły, stłoczeni pomiędzy dwiema z czterech białych kolumn. Wszyscy spokojnie spoglądają w obiektyw, tylko ja patrzę gdzieś w bok. Nie mam pojęcia, co takiego odciągnęło wtedy moją uwagę, ale to bez znaczenia. W końcu tak samo patrzę na większości zdjęć z dorosłego życia. Jakbym za każdym razem zadawała komuś stojącemu za kadrem to samo pytanie: co ja tutaj robię?

Jeszcze w pociągu z Olsztyna do Białegostoku zastanawiałam się, czy zawracać sobie głowę jubileuszem szkoły. Próbowałam namówić Elkę, żebyśmy na dworcu od razu przesiadły się w osobowy do Czarnej Białostockiej. Wczesnym popołudniem byłybyśmy w Bączynie, najpiękniejszym miejscu na ziemi, gdzie mąż Elki kończył właśnie remont chałupy.

W ubiegłym roku obie z moją córką uczestniczyłyśmy w wielkiej akcji odgruzowywania i odskrobywania starego siedliska z krzyżem, co chronił od wody, ognia i powietrza. Do Bączyna mogłam jeździć pod dowolnym pretekstem i o każdej porze roku, bez względu na niewygody. Tam czułam się na miejscu. I tak strasznie zazdrościłam Elce.

Gdyby nie upór Elki, która jak zwykle potrzebowała towarzystwa, by wystawić nos za drzwi, nie poszłabym na to żałosne szkolne spotkanie, mimo wyraźnego przeczucia, że tam jest dzisiaj moje miejsce. Już tyle razy rakiem wydobywałam się z malin i manowców, na jakie prowadziły mnie moje „wyraźne przeczucia”, że naprawdę nie miałam powodu im ufać.

Poza tym nie lubię podróży wstecz. Za dużo stacji bolesnych po drodze. Chyba już nie przepadam za ludźmi.

Miałam zajrzeć na jubileusz tylko na godzinę, dwie. Byleby pojawić się już po przemówieniach, sztandarach i jak zwykle fałszywie odśpiewanym hymnie szkoły, co „znów rozpoczyna swój złoty wiek”. Specjalnie poszłam pieszo przez Bojary, nadal niepewna, czy chcę, czy nie chcę tam dojść.

W połowie Skorupskiej napotkałam kota wylegującego się na resztce muru, a może fundamentu. Był niezbyt duży, niezbyt pręgowany, ale z uśmieszkiem w oczach. Wiedziałam, że jeśli ruszę dalej, pójdzie za mną. I poszedł. Niedaleko, wzdłuż krzywego ogrodzenia, na drugą stronę Koszykowej, pod dom pomalowany na niebiesko.

Przyprowadził mnie do miejsca, które dobrze znałam. Tu mnie witano początkowo podejrzliwie, potem jak rodzinę. Tu się czułam bezpieczna, najedzona, wygadana i nawet niezbyt samotna. To te schodki przeleciałam dwoma susami, by objawić Maziukowi i jego matce, że dostałam się na „lalki”. Pamiętam, jak Andrzej pocałował mnie nieoczekiwanie, a potem, zmieszany, zakrył mi oczy ręką i kazał wyobrazić sobie moją pierwszą rolę.

Ostatni raz byłam tu w głębokiej ciąży. Matka Maziuka trzymała mnie na progu. Płakała. Nie wiedziałam, dlaczego. Andrzeja nie było. Potem spotkałam go już tylko raz, w Horteksie. Przyszedł z Marcinem i jego amerykańską żoną.

– Szuka kogo? – zapytała kobieta w chustce wyglądająca przez parterowe okno ozdobione resztkami waty do uszczelniania. Tak jakby otworzyła je pierwszy raz po zimie.

– Ja? Nie. Przechodziłam tylko. To pani kot? – zapytałam, żeby o coś zapytać. To nie była matka Andrzeja.

– A bo co? – szczeknęła.

– Nic. Ładny jest – mruknęłam i zdecydowałam się naprawdę zapytać: – Czy pani Maziukowa…

– Wyprowadziła się do bloków – przerwała mi. – A pani może z tym rudym, co tu dziś na schodach siedział i też wypytywał? Majątek jaki będą dzielić?

Uciekłam. Ale i tak się spóźniłam, jak chciałam.

Szkoła wyglądała znajomo. Pamiętałam drzewa, te same, choć dzisiaj bardziej rozrośnięte. Pamiętałam też dwie ciężkie parkowe ławki ustawione równolegle po obu stronach wejścia, których już nie było. Zamiast nich są siedziska pod oknami i wzdłuż trawnika. Niby niewielka zmiana, ale… wszystkie stoją w jednej linii, można na nich co najwyżej usiąść rzędem. Nie sposób obserwować siedzących, nie da się łapać ani rzucać ukradkowych spojrzeń. Jak tu rozmawiać? Szkoda.

Ile spotkań, zdrad, rozstań i powrotów nastąpiło na tych drewnianych, obłażących z zielonej farby ławkach stojących naprzeciw siebie, jak w przedziwnym teatrze, w którym nikt nigdy do końca nie wiedział, gdzie jest scena, a gdzie widownia.

Przesiadywałam w nieskończoność to na jednej, to na drugiej, tej z oparciem skróconym kopem jakiegoś macho, dyskutując, plotkując albo intrygując z Marcinem, Andrzejem i Elką… nie, Elka zaraz po lekcjach biegła pomagać przy gromadzie młodszego rodzeństwa. Maziuk ruszał z nami, ale zwykle szedł w dół Kościelną do biblioteki, gdzie w sobie tylko wiadomych celach godzinami czytał przedwojenne gazety. Nigdy go nie zapytałam, dlaczego to robił.

Gdzie teraz jesteś, Andrzej? Wiem tylko, że nie pojawisz się już na tej ławce.

Uciekłam. Do przodu.

Czyjaś ręka mocnym pchnięciem otworzyła drzwi wejściowe do szkoły. Nie skrzypiały. Weszłam. Buchnął gwar i refren piosenki Maanamu o powietrzu, co „przybiera kształt rzeczy dowolnych”. Spojrzałam w lewo, w kierunku szatni, ale nie zobaczyłam pana Jana, niegdysiejszego woźnego o włosach niezmiennie zaczesanych w ząbek i niezmiennie wrednym charakterze. To on z jakąś dziką satysfakcją udowadniał mi, że buty na koturnie nie mogą uchodzić za kapcie. Dziś koło dyżurki kręcił się inny siwy mężczyzna. Uświadomiłam sobie, że pan Jan, nawet po najdłuższym życiu, pilnuje już co najwyżej szatni niebieskich.

Ruszyłam jak po sznurku korytarzem w prawo.

Zakamarek pod schodami, zajmowany na wyprzódki zaraz po dzwonku na przerwę i blokowany dla swoich, kryjówka po dzwonku na lekcję dla tych, którym nie starczyło sił, by na nią dotrzeć, miejsce mniej lub bardziej romantycznych schadzek i niemrawych zbiórek niemrawego szkolnego harcerstwa. Idealne na spotkanie upadłych klasowych gwiazd w średnim wieku i zdobywców świata po przejściach. Ludzi bez złudzeń. Poetów bez widowni. Czytelników bez wieszczy. Czyż nie po to organizuje się spotkania tyle lat po maturze? Żeby w cudzych oczach zobaczyć ten sam cień i strach, że to już wszystko, na co nas stać…

 

Elka siedziała przy oknie z widokiem na puste, szarzejące w zmierzchu boisko szkolne, otoczona co najmniej dziesiątką kobiet i mężczyzn, w których rozpoznałam swoją dawną klasę. Zjawiła się chyba mniej niż połowa składu. Reszta, jeśli nawet nie wyjechała z Białegostoku i z Polski, najwyraźniej darowała sobie wieczór w starym gronie. Może wiedzieli coś, o czym ja nie wiedziałam?

Witałam się serdecznie, ale bez przesady – nigdy nie mieliśmy sobie wiele do powiedzenia. Od początku do końca stanowiliśmy przypadkową zbieraninę, podzieloną na grupki: trzech poetów, dziewice hermetyczne, panny chętne, błazny konkretne, kujony sprytne i ja – nigdy z nikim na dobre. Nawet ze sobą.

Dlaczego wszyscy muszą się całować na powitanie? Trochę mnie to odrzucało.

– Wiesz, kto tu jest? – wyszeptała Elka, mrugając porozumiewawczo, kiedy udało mi się rozepchnąć nieco towarzystwo i usiąść koło niej.

– Wiem, kogo nie chcę spotkać – mruknęłam.

Po co ja tu przyszłam? Stare rytmy. Zamknąć się w sobie albo z książką w ubikacji i zapomnieć o całym świecie.

Starałam się nie przyglądać zbyt natarczywie Jarkowi, który jak się zdaje dołożył wszelkich starań, by wagę piórkową zamienić na bardzo, ale to bardzo ciężką. Ani Natalii, której wieczorowy makijaż wyglądał w półmroku jak maska pośmiertna. Uśmiechnęłam się nawet do Baśki, zupełnie niepotrzebnie, bo Baśka z równie miłym uśmiechem zapytała słodko:

– Jak tam, Dasza, dobrze słyszałam, że ci się małżeństwo rozpadło?

Och, skąd ja znam to na poły współczujące, na poły lekceważące spojrzenie? Właśnie tak przyglądały mi się koleżanki z teatru. Przez parę dobrych lat. Co ja tutaj robię! Znowu to samo!

– Dobrze słyszałaś – odpowiedziałam spokojnie, patrząc jej w oczy.

Już wiedziałam, po co tu jestem. Poprawiam humor Baśce! Od połowy liceum nienawidziła mnie szczerze i bez osłonek, choć nigdy nie udało mi się dociec, co właściwie jej zrobiłam. Nie miałam pojęcia, czy wyszła za mąż i za kogo, nigdy mnie to nie interesowało, ale jedno było pewne. Przyszła tu dla tej chwili.

– I co, sama jesteś? – włączył się Jarek.

– Pytasz, jakbyś nie wiedział – prychnęła Elka.

– I tak, i nie – odparłam, żałując serdecznie, że nie stać mnie na to, by wstać i pójść sobie. – Mam czternastoletnią córkę, Polę.

– Ty? Sama? – Baśka jak zwykle nie wiedziała, kiedy skończyć. – Brzmi desperacko.

– Nie, Basiu – uśmiechnęłam się. – Jestem kandydatką na całkiem pogodną samotną staruszkę.

– W przeciwieństwie do ciebie, pomyślałam, przyglądając się jej gorzkim bruzdom wokół ust i podwójnej zmarszczce między brwiami. Co robić, Basiu, w naszym wieku dusza nieodwołalnie wychodzi na twarz i znaczy rysy prawdą, która przebije się przez najlepszy podkład. Taki czas.

– Wygląda na to, że już wyrosłam ze związków – skłamałam bezczelnie.

Tylko Elka w tym towarzystwie wiedziała, że to raczej związki mnie przerosły. Posłała mi natychmiast niewidocznego kuksańca, ale nic nie powiedziała.

– Gadanie! – odezwała się Alka. – Teraz tak ci się może wydaje. Ale za kilkanaście lat, zobaczysz. Samotność zabija skuteczniej niż nadciśnienie i miażdżyca. Wiem, co mówię.

Wiedziała. Była geriatrą. Ale ja niczego nie udawałam, ani na użytek Baśki, ani tego wieczoru.

To nie była samotność ani desperacja. Historie desperackie miałam już na szczęście za sobą, a ci, co mnie znali lepiej niż Baśka, wiedzieli, że jestem mistrzynią tego gatunku. Mistrzynią w stanie spoczynku, a raczej – od jakichś pięciu lat – w stanie utrwalonej pojedynczości – oswojonej i zadomowionej bez poczucia straty czy zawodu.

Było mi w tym stanie błogo.

© Katarzyna Leżeńska 2007

Poprzedni fragment
×
SPIS KOLORÓW TŁA
AliceBlue
Aqua
Aquamarine
Azure
Beige
Bisque
Black
BlanchedAlmond
Blue
BlueViolet
Brown
BurlyWood
CadetBlue
Chartreuse
Chocolate
Coral
CornflowerBlue
Cornsilk
Crimson
Cyan
DarkBlue
DarkCyan
DarkGoldenRod
DarkGray
DarkGreen
DarkKhaki
DarkMagenta
DarkOliveGreen
DarkOrchid
DarkRed
DarkSalmon
DarkSeaGreen
DarkSlateBlue
DarkSlateGray
DarkTurquoise
DarkViolet
Darkorange
DeepPink
DeepSkyBlue
DimGray
DodgerBlue
FireBrick
FloralWhite
ForestGreen
Fuchsia
Gainsboro
GhostWhite
Gold
GoldenRod
Gray
Green
GreenYellow
HoneyDew
HotPink
IndianRed
Indigo
Ivory
Khaki
Lavender
LavenderBlush
LawnGreen
LemonChiffon
LightBlue
LightCoral
LightCyan
LightGoldenRodYellow
LightGreen
LightGrey
LightPink
LightSalmon
LightSeaGreen
LightSkyBlue
LightSlateGray
LightSteelBlue
LightYellow
Lime
LimeGreen
Linen
Magenta
Maroon
MediumAquaMarine
MediumBlue
MediumOrchid
MediumPurple
MediumSeaGreen
MediumSlateBlue
MediumSpringGreen
MediumTurquoise
MediumVioletRed
MidnightBlue
MintCream
MistyRose
Moccasin
NavajoWhite
Navy
OldLace
Olive
OliveDrab
Orange
OrangeRed
Orchid
PaleGoldenRod
PaleGreen
PaleTurquoise
PaleVioletRed
PapayaWhip
PeachPuff
Peru
Pink
Plum
PowderBlue
Purple
Red
RosyBrown
RoyalBlue
SaddleBrown
Salmon
SandyBrown
SeaGreen
SeaShell
Sienna
Silver
SkyBlue
SlateBlue
SlateGray
Snow
SpringGreen
SteelBlue
Tan
Teal
Thistle
Tomato
Turquoise
Violet
Wheat
White
WhiteSmoke
Yellow
YellowGreen