Piszę od dawna. Drukowanymi mniej więcej od piątego roku życia...
Nauczyłam się tego od dziadka, z którym spędzałam dużo czasu. Nauka przez naśladownictwo zaowocowała więc umiejętnością pisania, ale z prawa na lewo. W lusterku wyglądało to całkiem porządnie, ale instytucje powołane do edukacji nie wykazały zrozumienia.
Gdybym wtedy wiedziała, że tak właśnie pisał Leonardo da Vinci, opierałabym się skuteczniej. Przez całą pierwszą klasę podstawówki trwała brutalna akcja zmuszania mnie do pisania z lewa na prawo i w dodatku prawą ręką.
Kiedy w czwartej klasie moja przyjaciółka Irenka na podstępne pytanie o polskie porty i ośrodki rybołówstwa odpowiedziała bohatersko, iż znajdują się one we Łbie i w Płucku, zrozumiałam, jakim bogactwem dysponuje polszczyzna. Pchnęło mnie to prosto w ramiona poezji stroficznej i głęboko rymowanej. Ze smutkiem stwierdzam, że jedynym prawdziwym osiągnięciem na tym polu było napisanie słów piosenki dla licealnego Klubu Turystyki Pieszej (muzykę ułożył Paweł Szymański, kolega z równoległej klasy).
Moje próby prozatorskie przez lata całe ograniczały się do pamiętnika. Każdy tom tego dzieła-rzeki koncentrował się wokół kolejnych wybrańców mojego młodego serca. Dość wcześnie zorientowałam się bowiem, że z natury jestem seryjną monogamistką, niestety.
Nikt nie jest doskonały, ale przekonanie się o tym zajęło mi dwadzieścia lat. Większość tego czasu spędziłam na beznadziejnych (i nigdy niezapisanych) zmaganiach z własną niedoskonałością. Na szczęście każdej ślepej kurze trafia się przynajmniej jedno ziarno, więc i mnie przydarzyło się coś doskonałego: urodziłam syna Błażeja.
Dziecko przez dwa lata w milczeniu rozglądało się po świecie, po czym zaczęło mówić od razu zdaniami wielokrotnie złożonymi. Trwało to z przerwami na posiłki i sen mniej więcej do okresu dojrzewania. Wtedy dziecko zamilkło i od tej pory odzywa się z rzadka i tylko w istotnych sprawach. Dzięki temu na nowo odkryłam wagę słowa...
Copyright © Katarzyna Leżeńska 2005–2022